DZIEŃ DWUDZIESTY TRZECI
Tajemnica Miłości Jezusa
2. Tajemnice boleści: Konanie
Który dał samego siebie za nas, aby nas wykupił.
(Tyt. II, 14).
Wydanie lub poświęcenie się, jest działaniem kochającego serca; im większą jest miłość, tem większe pragnienie ofiary, a ofiara z życia jest najdoskonalszą. Śmierć z miłości jest dowodem najsilniejszych uczuć; nic nad to większego być nie może, według słów samego Chrystusa Pana, i to jest miarą, a raczej nieskończoną doskonałością miłości Jego ku nam. On nietylko, że się oddaje całkowicie w tajemnicy Eucharystyi, lecz już w dzień ostatniej Wieczerzy zaczął cierpieć i konać dla naszego zbawienia.
Zapewne, wyrażamy się niewłaściwie, mówiąc, że zaczął: bo Chrystus Pan cierpiał za nas od pierwszej chwili śmiertelnego życia swego, a według świadectwa proroków i wielkiego Apostoła, Pawła św. cierpieć było najgorętszem pragnieniem Jego Serca. Pan Jezus przychodząc na ten świat, rzekł: „O mój Ojcze, Ty więcej już nie chcesz ani ofiar, ani całopalenia, lecz dałeś mi ciało; nie są Ci już miłe ofiary za grzech starego Zakonu; ja mówię Ci: Oto jestem… Na pierwszej stronie księgi napisano, że ja wolę Twoją wypełnię. Boże mój, ja chcę tego i rozkaz ten zapisany jest w głębi Serca mojego.” (Hebr. X, 7, 9; Ps. XXXIX 8).
Z długiej historyi Jego cierpień dla naszego zbawienia wybierzmy tylko te, które dotyczą bezpośrednio Jego Serca, a przez dwa następne dni rozmyślać będziemy o konaniu Tego Boskiego Mistrza w Ogrodzie Getsemani. Jest to godzina największej goryczy i cierpień dla Pana Jezusa, prawdziwa męka dla Jego duszy. Chrystus Pan sam się wydaje na cztery rodzaje przerażających udręczeń: na tęsknotę, obawę, smutek i konanie.
Dziś rozmyślać będziemy nad pierwszymi dwoma rodzajami cierpień Boskiego Jezusa, mianowicie: nad tęsknotą i obawą.
I. A naprzód: tęsknota. — Bóg tęskni na ziemi! Cóż to znaczy?… Tęsknota jest wielką męką duszy i udręczeniem serca. Tęsknota to dusza, która w smutku nie ma silnego punktu oparcia, to serce, którego skarga pozostaje bez współczucia, wpada łatwo w zwątpienie, a nawet zniechęcenie do życia. Nie widać kiedy i jak skończą się te cierpienia, otwiera się już przepaść rozpaczy. Tęsknota, to słabość, to rzeczywista choroba duszy, i gdyby nie grzech, serce ludzkie nie zaznałoby nigdy tak ciężkiej próby. Jezus Chrystus, stawszy się podobnym do nas, chciał zaznać wszystkich nędz skażonej natury naszej, pozwolił więc tęsknocie, aby na wskroś przenikła Jego Serce, aby owładnęła, że tak powiem, duszę Jego całą. Jednak, gdy Człowiek- Bóg cierpiał w ten sposób, Bóg-Człowiek nie dopuścił upadku na duchu. Mękę tę poznał On dopiero w ogrodzie Getsemani, bo w ciągu całego życia Jego, przed tą godziną konania, nie spotykamy najmniejszego śladu podobnego cierpienia.
Zastanówmy się bliżej nad przyczyną i nad skutkiem tej pierwszej męki Pana Jezusa. Święci prorocy i Bóg sam powierzyli tę tajemnicę Apostołom. Zniechęcenie, zupełne opuszczenie, którego w tej chwili doznawał podczas pierwszej godziny nocy, wówczas, gdy nadchodził czas straszliwej męki Jego, były przyczyną tej ciężkiej boleści, tej śmiertelnej tęsknoty.
Zdaje się, że ten Mistrz dobry na serca wierne trzech uczniów swoich, przywiódł ich sam do tego ogrodu, rozkazał im czuwać i modlić się, po trzykroć powracał szukać u nich pociechy, wyżalić się przed nimi, powierzyć im mękę swoją, lecz nie usłyszał od nich ani jednego słowa; oni Go nie rozumieli, oczy ich obciążone snem, zamykały się nieustannie, a Zbawiciel, zasmucony, tęskniąc bardziej jeszcze, oddalał się ponownie na modlitwę, mieszając Krew swoją ze łzami. „Szukałem — mówi On przez usta proroka — ktoby zapłakał ze mną i nie znalazłem nikogo (Ps. 68, 21); spoglądałem dokoła i nie było przyjaciela; wołałem, a nikt głosu mego nie słyszał.“ (Isai. 63, 5).
Jedyną ucieczką zostały Mu niebiosa, bo świat cały już Go opuścił, dlatego też się modli, nie ustaje w modlitwie, a w nadmiarze nieskończonej boleści powtarza wciąż jedno i to samo, dając nam wzór doskonałego poddania woli swojej woli Ojca niebieskiego. O mój Ojcze, jeżeli to jest moźebne, oddal odemnie ten kielich! wszelako nie moja, ale Twoja niech się stanie wola. (Łuk. XXII, 42}.
Spójrzmy na Chrystusa Pana: oblicze Jego nachylone ku ziemi, oczy Jego smutne i niespokojne, On szuka i woła coraz głośniej, a z ciężko zranionego Serca Jego płynie Krew w obfitości; pokrwawione Nią święte suknie Jego i krople Krwi tej spływają na ziemię. Lecz patrzmy: On się modli. Zapamiętajmy tę chwilę, a gdyby kiedykolwiek tęsknota ogarniała duszę naszą, przenikając aż do głębi twego serca, módlmy się gorąco, zapatrując się na przykład, który Jezus nam zostawił, a Anioł zstąpi z Nieba, aby nas pocieszyć albo umocnić. Nie szukajmy gdzie indziej pociechy, nie użalajmy się przed drugimi. Ziemia nam nie odpowie, przyjaciele nie odczują naszej męki, pozostaną nieczuli, módlmy się przeto, a módlmy się przede wszystkiem do Serca Jezusa, które również tęsknoty doznawało, a Ono się ulituje nad nami i wybawi nas z otchłani rozpaczy, która się już może otwiera, ażeby nas pochłonąć.
II. Drugie cierpienie Chrystusa Pana to obawa. Nie jestże to rzeczą dziwną i tajemniczą, że sam Bóg się obawia! „Począł się strachać,“ mówi Ewangielia. Strach jest słabością lub podłością. Dalecy jesteśmy od tej potwarzy, aby trwogę Jezusa przypisywać nikczemności; lecz słabość ta była Mu wiadomą, a obawa Jego była tak wielką, że drżał w modlitwie i pragnąłby oddalić gorzki ten kielich. Czyż potrzeba tłumaczyć te, tak na pozór przeciwne uczucia, jak pragnienie naszego zbawienia i obawa śmierci? Wszystko to zawiera się w słowie: Człowiek-Bóg! Pan Jezus oznajmia, że dusza Jego jest smutna i niespokojna. To człowieczeństwo Jego smuci się i obawia. Bóg jest w pokoju i zawsze jest Bogiem mocy. Pięknie tłumaczy to św. Ambroży: „To nie On, Bóg, smuci się i boi, to dusza Jego, Bóstwo Jego nie poddaje się tej słabości… Nie jest to mądrość i istota Boska, a tylko dusza ludzka, bo On wziął na się ciało i duszę podobne do naszych. Gdy rzekł: niechaj się Twoja, a nic moja stanie wola, przez wolę swoją rozumie człowieka, wola Ojca to Boskość Jego. Lecz wola Syna niczem się od woli Ojca różnić nie może, a ponieważ Bóg jest tylko jeden, zatem jest też jedna jedyna wola.“
Strach, jest to wrażenie uczuciowej strony duszy, a raczej wynik wyobraźni, lecz przenikał aż do serca, w czasie konania Chrystusa. Ono też najwięcej cierpiało, o czem możemy się przekonać rozmyślając nad modlitwą, którą do Nieba zanosił.
Rzecz dziwna! Bywają dusze tak hartowne, serca tak mężne, nawet śród najcięższych prób, że zdawałoby się, iż są wolne od wszelkich obaw… Widok śmierci nie przeraża ich: słusznie twierdzi poeta, że człowiek sprawiedliwy, cnotliwy i wielkiego ducha, na ruinach świata całego stać będzie niewzruszenie. A oto Bóg sam, nasz Zbawiciel drży i wśród trwogi błaga Niebios o oddalenie tego kielicha! Lecz powtarzam, On sam tego chciał, ażeby pocieszyć swoje dzieci i wierne sługi swoje, ażeby im dodać siły w chwili smutku i cierpienia, On sam chciał zaznać i doświadczyć tej boleści i dla tego się trwoży.
Jakaż to była przyczyna tego wielkiego przerażenia? Czegóż miał się obawiać ten Bóg wieczny i wszechmogący, który nie zwracał uwagi nawet na wściekłość swych nieprzyjaciół i chodził pośród nich, a nikt nie śmiał na Niego podnieść ręki, ani nawet wytrzymać wzroku Jego? (Luk. IV, 30). Ach! wszystko to dla tego, że Chrystus Pan nie tylko widział, ale i odczuwał w czasie tej godziny ciemności cierpienia męki swojej przyszłej, wciskały się one do Jego Serca, trwożąc tę zbolałą duszę. Pan Jezus przepełniony goryczą kielich wychylał już do dna, upajając duszę boleścią śmierci.
Bóg nam daje pić po kropli z kielicha życiowej goryczy, a my Go chcemy z takim wstrętem oddalić! Nie ma na świecie człowieka, który by mógł wypełnić od razu to, co mu jest na cały rok przeznaczonem. Bóg miłosierdzia ma litości dosyć i dlatego przykrości codziennego życia snadniej znosić winniśmy. Lecz, powtarzam, Pan Jezus widział wszystko, wszystko przecierpiał w swem Sercu, i na ten widok pada przerażony pod ciężarem cierpień, które Mu grożą. On drży i lęka się; lęka się oskarżeń i fałszywych zaświadczeń, lęka się więzienia i chłosty i cierni, lęka się krzyża i włóczni, która Go czeka po śmierci, na koniec, lęka się śmierci i grobu! Wzdryga się na widok tych cierpień i pada na ziemię zbroczony krwią, to jest zalany łzami Serca swego.
Spójrz na Jezusa w tym stanie, słuchaj modlitwy, którą do Ojca swego Niebieskiego zanosi. Patrz, jak wraca do Apostołów, ażeby od nich trochę siły i pociechy nabrać. Niestety! nic Mu nie odpowiedzieli, i zawiedziony, opuszczony od całego świata Pan Jezus powraca na dawne miejsce, powtarzając tę samą modlitwę boleści i poddania się: „Ojcze, oddal odemnie ten kielich, jednakże stań się wola Twoja!” (Mat. XXVI, 39).
Niechaj ta modlitwa Zbawiciela dopomoże nam do zrozumienia tego stanu tęsknoty i obawy… Cóż to! Pan Jezus tak pragnął tego dnia! Pewnego razu spragniony poświęceń, z wielkiej miłości dla nas, rzeki: „Krwawy chrzest mnie oczekuje, jakże mi pilno w nim się skąpać! A gdy przyszła chwila tego chrztu, wówczas trwoży się i cofa, drży, błaga Ojca, aby miał litość nad Nim; nie chciałby umierać, poddaje się jednakże Jego woli.
„O Boskie Serce, Ofiaro miłości!“ Udziel nam łaski zrozumienia boleści Twoich, Twego tak czułego poświęcenia się; spraw, abyśmy byli wierni Tobie w dzień trwogi i próby, abyśmy się uciekali do modlitwy, która jedynie nie pozwoli nam pogrążyć się w rozpaczy lub w odstępstwie: Twoja słabość niechaj naszą siłą będzie; Twoja bojażń niechaj nam zapewni zwycięstwo.
Zakończmy to ćwiczenie modlitwą do konającego Serca Jezusa. Jest to piękna i święta myśl wzywania konającego Serca Jezusa nie tylko za nas, ale i za wszystkich umierających w tej chwili.
Modlitwa do konającego Serca Jezusa.
O! najmiłosierniejszy Jezu! miłośniku dusz, błagam Cię przez Konanie Najświętszego Serca Twego i przez boleści Matki Twojej Niepokalanej, obmyj we Krwi grzeszników całego świata, co teraz w konaniu zostają i dziś jeszcze umrzeć mają. Amen.Serce Jezusa konające, zmiłuj się nad konającymi.
MIESIĄC CZERWIEC. O ŻYCIU WEWNĘTRZNEM CHRYSTUSA. Na wszystkie dnie miesiąca Czerwca. Z dziesiątego wydania francuskiego opracował X. Roman Rembieliński prof. Seminarjum Metr. św. Jana. WARSZAWA. 1897 r